Jeden z najlepszych filmów Truffaut, nie ma to tamto. Prosta historia dzięki specyficznej reżyserii Truffaut z okresu jego świetności stała się historią wyjątkowo interesującą. Świetnie zagrana, świetnie sfilmowana. Bardzo przewrotne i bardzo tragiczne love story, które swoim klimatem kojarzyło mi się odrobinę z mistrzowską "Nocą" Antonioniego. Kilka scen ma tu napięcie, którego pozazdrościć by mógł niejeden kryminał. I co za finał! Jedna z najlepszych scen wszystkich filmów francuskiej Nowej Fali jakie miałem okazję widzieć.
Ja napisze, że ten obraz dokłada kolejną cegiełke i ugruntowuje znakomity styl i warsztat jaki prezentuje Truffaut. W tym filmie można znaleźć tak specyficzne dla tego reżysera zaprezentowanie relacji między kobietą i mężczyzną, który będzie kontynuował i rozwijał w dalszych filmach, m.in. w dalszych losach Doinela.
Kilka rzeczywiście nieoczekiwanych zwrotów akcji, ale czy zakończenie zrobiło na tobie aż tak wielkie wrażenie? Ja szczerze mówiąc nie byłem mocno zaskoczony obrotem wydarzeń. Dla mnie do tej pory największe wrażenie wśród nowofalowych filmów zrobiło (nie tylko zakończenie) "Do utraty tchu" Godarda.
Ależ ja nie twiedze, że zakończenie zaskakujące, absolutnie nie. Nie musi być zaskakujące, by było swietne, prawda?;) Chodzi raczej o rezyserię - kunszt na medal.
Tak, tak, to wlasnie taka kolejna cegiełka Truffaut.
Ja wolę "Do utraty tchu" bardziej od 99% filmów Nouvelle Vague jakie miałem okazję poznać. Jedyne tytuły jakie postawiłbym na równi, to "Hiroszima, moja miłość" i "Żyć własnym życiem". Ale trzeba pamiętać, że kilka innych tytułów jest niedaleko w tylu, tuż tuż!
No to widocznie źle zrozumiałem twoją wypowiedz! Zwracam honor.
Oczywiście, że zakończenie nie musi być zaskakujące, by było świetne, tak jak zaskakujące zakończenie nie zawsze musi dobre. Mi troche "nie podobało" się zakończenie "Panny młodej w żałobie". Truffaut troche nie potrzebnie je wydłużył. Moim zdaniem wyszłoby dla filmu (raczej średniego jak na jego możliwości) o wiele lepiej gdyby pozostawił pewne rzeczy nidopowiedziane.
Hiroszima rzeczywiście wyśmienita, ale zupełnie inna od dzieła Godarda. "Żyć własnym życiem" jeszcze na mnie czeka. To, co niedostępne jest najbardziej pociągające:). Mam nadzieje, że kiedy to wreszcie dostane nie bede żałował.
No a mi z kolei zakonczenie "Panny młodej" podobalo się, choć sam film faktycznie żadna rewelacją nie jest, zwłaszcza jak na Truffaut.
"Hiroshima" zupełnie inna od Godarda, bo Resnais zupełnie inny. Obaj ci twórcy mieli bardzo oryginalny łatwo rozpoznawalny styl.
"Zyc wlasnym zyciem" sie nie zawiedziesz;)
Reżyseria rzeczywiście świetna jak na te lata - końcowa scena, rzucone zdjęcia... Jak dla mnie 9/10. Świetne kino godne polecenia.
Jak na tamte lata? Przecież w >tamtych latach< - filmy tworzyli najlepsi reżyserzy w historii. Mieliśmy potok fantastycznych obrazów.
Napięcie w filmie jest na poziomie dobrego thrillera, czy kryminału. Naprawdę czasami wciskało mnie w fotel. Cały obraz jest świetnie zrobiony i zagrany. To przykład, jak z prostej historii można zrobić naprawdę interesujący i wartościowy film.
Bardzo przyjemnie oglądało się ten pełen napięcia i dramaturgii film. Genialna scena z rozmową telefoniczną pod koniec filmu, gdy niania ma zawołać żonę do telefonu!! Bardzo dużo w tym filmie było pokazane nie-wprost, co było dużą zaletą tego filmu. 3 główne postaci świetnie zagrały i dało się poczuć na sobie ich emocje, a także postaci pobocznych. Truffaut świetnie zbudował klimat tego filmu. Sceny ukazujące rozbicie wewnętrzne podczas spaceru z "nudziarzem" bezbłędne! Françoise Dorléac i Jean Desailly powinni dostać nagrody za swoje role, a Truffaut za reżyserię i scenariusz. Zaskoczenie zaskakujące, choć były jego przesłanki już wcześniej.
Wydaje mi się, że ten film oglądałem jako dziecko.
Dzisiaj, trochę przypadkiem, zacząłem oglądać, mniej więcej od połowy. I jak to z dobrymi filmami bywa, przykuwają uwagę widza, niezależnie od momentu, w którym zaczyna się go oglądać.
I w związku z tym mam następujące refleksje, jak bardzo zmieniła się nasza obyczajowość. Kto dziś bawiłby się w takie ceregiele, jak bohater filmu, próbujący przy obcych zachowywać pozory przyzwoitości. Te wątki odebrałbym jako komediowe, gdyby nie były irytujące. Nie znam bardziej nieudolnego kochanka. W hotelu nie, bo portier każe czekać. U niej nie, bo znajoma. Na wyjeździe nie, bo trzeba zachować pozory. To jakim cudem on ją w ogóle poderwał? Jaka dziewczyna by się na takie traktowanie zgodziła?
Właśnie o te nieudolność w tym filmie chodzi. Pierre nie jest zdolny do podjęcia decyzji, nie wie czego tak naprawdę chce. Z jednej strony chce spędzić z kochanką, ale z drugiej się jej wstydzi, chce z nią mieszkać, ale ona go irytuje, chce rozwieść się z żoną, ale próbuje to przedłużać. I to właśnie żona jest w tym trójkącie najsilniejsza, jedyna wie czego chce i działa bez wachania. Nie wstydzi się też swoich uczuć, nie boi się ich, ani konfrontacj z inną osobą. W przeciwieństwie do Pierre'a, który drze telegram (list?), gdy tylko widzi dziewczynę. Ze wstydem i zażenowaniem wyrzuca kartkę do kosza.