Kameralne i ascetyczne kino ze znakomitym Zapasiewiczem na pierwszym planie. Kamera praktycznie nie opuszcza murów uczelni, a potem szpitala. Żebrowski z dociekliwością przygląda się swojemu bohaterowi, który jako człowiek wielce wykształcony, kulturalny, obyty i inteligentny z wyższością patrzy na otaczający go społeczny plebs, a słowa empatia nie znajdziemy w jego słowniku.
Docent Małecki, to jedna z najbardziej antypatycznych postaci wyjętych z polskiego kina, a jednocześnie bardzo ludzka. Podziwiam Żebrowskiego, który nie wpadł w pułapkę taniego ośmieszania docenta, o co było bardzo łatwo. Zamiast tego stara się w nim dostrzec człowieka.
Reżyser niczym pod mikroskopem ogląda naszego bohatera i obserwuje jak kruszy się mur, którym się otoczył przed światem, gdy do głosu dochodzą sprawy ostateczne: choroba, cierpienie, brak nadziei, śmierć.
Choroba choć niszczy ciało i życie Małeckiego, to paradoksalnie pozwala mu ocalić cząstkę człowieka w sobie.
Ciekawe, intelektualne kino.